Czasami je słyszę, jak echo, szaleństwa
Stare, tak stare, że nie pamiętam początku,
Bo czas to pojęcie i czasem nawet maleństwa
W potwory i mary się schowają, w kątku;
Skąd nic niby nie ma, bo nie ma skąd,
Miejsce to także jest tylko pojęcie,
A ja wciąż je słyszę czasami, jak prąd
Co po liniach biegnąc wyznacza napięcie.
Uczę się ciągle nie odwracać wzroku,
Kiedy coś kątem mi jakby umyka
I choć to nie tak, że nie boję się mroku
Łatwiej jest wchodzić do znajomego strumyka.
Zabawne, (choć to złe określenie)
Jak wiele macek, które nie istnieją
Oplata mi Teraz, a nawet wspomnienie
Nie łączy mnie z ich cuchnącą mierzeją.
Dziwną z tym nawiązałam relację;
Z tym niepokojem, z tymi echami.
Przez lata szukając miejsca na rację
Znalazłam ich ślad pod własnymi stopami.
Nie wspomnę o wstydzie, o smutku i żalu,
Bo banał to tutaj niebezpieczne narzędzie;
Gdzie jedno drgnienie skończyć się może w szpitalu
Nie ma mowy o skrótów zdradzieckim pędzie.
Jednak w pozornym… bezruchu ciągle coś rusza,
Do przodu robię dwa kroki i jeden do tyłu,
Nawet gdy wierzchu nie ma; już nic, tylko susza,
Za czas zdumię się, co powstało z kurzu i pyłu.